
Trzy kroki od granicy #2
Szli powoli, bark w bark, ale nigdy idealnie równo. Impkin Różowy co jakiś czas przystawał, żeby zerwać źdźbło trawy i pozwolić mu zatańczyć na wietrze. Szary natomiast wypatrywał drobnych ruchów w zaroślach — jakby nie szukał zagrożenia, tylko znaków.
— Te mokradła nie mają końca? — zapytał Różowy po dłuższej chwili ciszy.
— Mają. Ale są kapryśne. Czasem dają przejść, czasem nie. A czasem prowadzą w kółko, aż sam się zgubisz.
— Brzmi jak ktoś, kogo znałem.
Szary parsknął cicho, prawie niezauważalnie.
Wkrótce dotarli do niskiego pagórka porośniętego drobnymi, szarymi kwiatami, które pachniały jak kurz i deszcz. Na jego szczycie znajdowało się coś dziwnego — jakby drewniana brama, ale bez drzwi, ledwie utrzymująca się w pionie. Obie belki boczne były porośnięte mchem, a u góry przysiadły trzy ptaki z dziwnie ludzkimi oczami.
— To tu? — zapytał Różowy, zerkając na szarego.
— Tu zaczyna się to, co nie jest zaznaczone na żadnej mapie.
— I po co tu przyszedłeś?
Szary milczał. Podszedł bliżej bramy, wyjął coś z kieszeni — błyszczący, pęknięty kamień — i ułożył go ostrożnie na ziemi, dokładnie na środku przejścia.
— Niektórzy zostawiają ślady, bo chcą, żeby ktoś za nimi poszedł. Inni, żeby wrócić. Ja jeszcze nie wiem, który z tych jestem.
Różowy przysiadł pod bramą, opierając się o jedną z belek.
— Może to bez znaczenia. Może nie chodzi o cel, tylko o to, z kim się idzie. Trzy kroki od granicy, a dalej… i tak wszystko się zmienia.
Ptaki nad nimi odleciały bez dźwięku.
Impkin Szary spojrzał na Różowego i przez chwilę wydawało się, że jego twarz się rozjaśniła. Potem usiadł obok niego.
I tak zostali — dwaj impkiny na granicy czegoś, co być może było początkiem. A może tylko przerwą w drodze, której nikt nie planował, ale której nikt nie żałował.
Dodaj komentarz